poniedziałek, 26 marca 2012

Marzec 2012 Transalpem nad jezioro Rożnowskie - czyli 300 mil dookoła Krakowa


W ten weekend mieliśmy rozpocząć sezon "ustroniowy". Od dwóch tygodni to planowaliśmy i już nie mogliśmy się doczekać rozpalania grilla na tarasie i podglądania przez lornetkę ;) ludzi wdrapujących się na Czantorię.

Niestety z przyczyn niezależnych od nas Ustroń stał się niedostępny (mamy nadzieję, że to tymczasowa sprawa) i zostaliśmy, w piątek, bez planu na bardzo pogodny weekend.

Jak wiadomo, piątek wieczorem to trochę późno na planowanie wyjazdów, ale dla chcącego nic trudnego. Z resztą nie darowalibyśmy sobie gdybyśmy zostali w domu.

Wzięliśmy zatem do łapy mapę Polski, całą mapę Karpat, Jury K-C, cyrkiel podziałowy i ruszyliśmy w stronę restauracji. No bo jak wiadomo w restauracji są duże stoły, na których można rozłożyć mapy i kombinować ;) (no i piwo Ci przyniosą do stołu ;)).

Szybka analiza, gdzie już byliśmy i nam się podobało, a gdzie jeszcze nie i chcemy to zobaczyć. No i przede wszystkim  ile jesteśmy w stanie przejechać w dwa dni. Mając na uwadze nasze możliwości i umiejętności cyrkiel dowlókł się w okolice Nowego Sącza - zatem cel - jezioro Rożnowskie. Trasa - przez góry - Wadowice, Kasinę Wielką (koło "baru pod cyckiem"). Powrót - niedziela. Trasa - nie wbijać się w Kraków i przez całą Jurę Krakowsko Częstochowską.

Od tej pory plan był, ale niedosyt pozostał - znowu sami mamy jechać?

 Szybkie sprawdzenie na komórce czy jest net i szybki post na forum TCP z zapytaniem czy jest ktoś chętny.
Można było się domyśleć, że w piątek o 21 nikt nie zdecyduje się na dwudniowy wyjazd zaczynający się następnego dnia rano. Tak czy siak, byliśmy pełni nadziei i optymizmu - oczywiście nic to nie dało i pojechaliśmy sami.

Rano pakowanie, śniadanie i wyjazd. Od domu aż do Wadowic jechało się okropnie. Mnóstwo samochodów, zero motocykli i czerwona fala. Później zaczęły się pagórki i zrobiło się przyjemniej.


Jechaliśmy sobie spokojnie podziwiając widoki, poćwiczyliśmy też wjeżdżanie po leśnych serpentynach na szczyt niewielkiej góry (w poszukiwaniu miejsca na odpoczynek).

I tak sobie jechaliśmy spokojnie w stronę Nowego Sącza.

W Nowym Sączu trzeba było iść do "ściany" (czyt. bankomatu), aby mieć za co nocleg wynająć. Zatrzymaliśmy się więc pod jakimś tescowym centrum handlowym.
A tam co? Bankomat i owszem - nic dziwnego, ale galerianki widzieliśmy pierwszy raz. Poczuliśmy lekki niesmak i podążyliśmy w stronę jeziora.

Koniec marca - turystyczna miejscowość Gródek nad Dunajcem w śpiączce, wszystko pozamykane, brzegi jeziora rozkopane i zaśmiecone, strasznie niski stan wód i prawie żadnych ludzi.
I znajdź tu nocleg.
Nie było łatwo (a może by i było gdybyśmy od razu podbili do chatki z największym napisem "pokoje") i po kilku kursach po Gródku wynajęliśmy pokój.

Następnego dnia pierwszy przystanek na dolewanko do baku. Ku naszej uciesze wychodzi 4,37 l/100km - jest nieźle.

Jechaliśmy cały dzień, jakimiś zadupiami, po wsiach, w stronę Krakowa, znów podziwiając krajobraz i machając wyprzedzającym nas motocyklistom.

No tak, ale nie mogło być tak pięknie i sielankowo przez cały czas...

Zaczęło się od małej gleby, przy zawracaniu, na świeżo usypanej szutrowej drodze. Na szczęście nie siedzieliśmy w dwójkę i na szczęście mieliśmy świeżo założone nowe gmole. Już teraz nie są takie nowe bo się porysowały ;) No cóż gdyby nie one, kleilibyśmy owiewki po raz kolejny ;)

Na szczęście nic się nie stało więc ruszyliśmy dalej.

Kilkadziesiąt km dalej, na równiutkim, czystym, nowiutkim asfalcie zaczęło szarpać tyłem motoru. 10 sekund później staliśmy na wjeździe do czyjejś posesji bez powietrza w tylnym kole.

Okazało się, że nie wzięliśmy ani łyżek, ani dętki, ani łatek, ani nic poza standardowymi narzędziami "spod kanapy". W dodatku była niedziela popołudniu. I co teraz? Niecałe 2 km dalej znaleźliśmy wulkanizatora, który w różowej koszulce i czyściutkich jeansach załatał nam 3 dziury w dętce. Za 20 zł.
Założyliśmy koło i ruszyliśmy dalej w stronę Jury już z mniejszym entuzjazmem niż do tej pory i z coraz większym poczuciem, że zabraknie nam czasu. Cała sprawa z dziurami w dętce zajęła nam ponad 2 godziny.

Dotarliśmy w końcu na Jurę, dojechaliśmy do Zamku w Pieskowej Skale, ale tam byliśmy już głodni i zniechęceni. Plan z objazdem Jury się nie udał. Postanowiliśmy wracać. Kierunek Olkusz i trasą na Dąbrowę, dalej na Piekary.

Plan się nie udał, ale co zobaczyliśmy to nasze. Czego się nauczyliśmy, to będziemy pamiętać.

Przede wszystkim:

ZABIERAJ DĘTKI I ŁYŻECZKI NAWET NA KRÓTKIE WYCIECZKI!!!


Mapka przejazdu: http://www.sports-tracker.com/#/workout/Iwonka/1plu8nk8us67bqeo



1 komentarz:

  1. Jakie ładne te pomalowane owiewki :)Gdzie pomalować gmole to wiecie - nowe lakiery przyszły ;)

    OdpowiedzUsuń