piątek, 7 lipca 2006

Lipiec 2006 - Pierwsza wyprawa rowerowa

W 2006 roku zrealizowaliśmy swoją pierwszą wyprawę rowerową.

Pierwotny plan był taki, że jedziemy z domu nad morze, ale po długich rozmyślaniach i rozważaniach różnych możliwości, wariantów trasy, mając ograniczony budżet, ale nieograniczony czas (tzn. 3 miesiące wakacji na studiach), postanowiliśmy przejechać nasze polskie wybrzeże i mazury.

Stare czasy… ja na rowerze chyba jeszcze z komunii, Rafał już na Authorku (zimowy zakup) i najtańsze sakwy z Allegro, przynajmniej namiot był dobry no i kuchenka turystyczna, żeby można se było chociaż ciepłą herbatkę wieczorem wypić.



Pierwsze doświadczenie… ale myślę, że przygotowani byliśmy całkiem nieźle, no może poza tym, że zapomnieliśmy o smarze do łańcuchów.

Nie mieliśmy jeszcze aparatu cyfrowego więc zdjęć z wyprawy mamy mało i to nie najlepszej jakości. A im mniej zdjęć to po takim czasie mniej się pamięta.

Budżet dzienny na dwie osoby - 20 zł. Z taką kasą nawet nie było co myśleć o polach namiotowych, chcąc nie chcąc spaliśmy zawsze “na dziko”.

Wyruszaliśmy pociągiem z Katowic do Słupska. Kupiliśmy bilety dla siebie i dla rowerków po czym standardowa akcja w PKP - nie ma przedziału dla rowerów. Szybka rozmowa z konduktorem, rezultatem której mieliśmy całą drogę przedział tylko dla siebie :)

Nikt nie chciał siedzieć w przedziale, w którym rowery wisiały nad głowami - nam jakoś to nie przeszkadzało ;)

Wysiedliśmy z pociągu w Słupsku i tam rozpoczęliśmy rowerową wyprawę.

Ze Słupska pojechaliśmy do Ustki a tam już wzdłuż wybrzeża.

W Ustce szybka kąpiel w morzu i niezapomniany tekst Rafała (aaaale ta woda jest słona :) ) zdjęcie i jedziemy dalej.

Cel następnego dnia - Łeba. Tam okazało się, że za pole namiotowe zapłacimy więcej niż mieliśmy przeznaczone na życie przez 3 dni więc ostatecznie udało nam się rozbić nad jeziorem Sarbsko.

W nocy straszna ulewa ale i tak myślę, że było przyjemniej niż na polu w centrum Łeby.

Teraz do Władysławowa przez Rozewie i zwiedzanie latarni morskiej. W porcie we Władysławowie musieliśmy oczywiście spotkać Panią z naszego dziekanatu (pozdrowienia ;) ) - to tak żebyśmy nie zapomnieli, że do szkoły trzeba chodzić.


Następnego dnia do Władysławowa miał dojechać do nas Michał - vel Gizmo, my postanowiliśmy pojechać sobie popołudniu na Hel.



Dojeżdżając do celu okazało się, że jest już za późno na powrót do Władysławowa, więc poszliśmy na piwo przy karaoke ;) i zadzwoniliśmy do Michała żeby wysiadł rano jednak na Helu. Hel ma jeden duży minus - nie ma gdzie rozbić się “na dziko” bo tam gdzie nie ma domów i hoteli jest teren wojskowy z zakazem wstępu. No ale cóż, gdzieś spać musieliśmy i żaden wojskowy nam w tym nie przeszkodził.

Rano już z Michałem w stronę Trójmiasta.

Na Trójmieście skończyła się jazda wzdłuż wybrzeża, teraz kierowaliśmy się w stronę Elbląga i dalej na Lidzbark Warmiński. Z tego etapu drogi nie mamy żadnego zdjęcia, dlatego nawet już nie pamiętamy co się działo i jak było.

Zwiedziliśmy Świętą Lipkę i posłuchaliśmy organów. Przed kościołem postawiliśmy rowery na chodniku. Po chwili z za rogu wyskoczył jakiś zdenerwowany mnich i i z wielkim oburzeniem kazał nam ściągnąć rowery z chodnika.

Zwiedziliśmy też Wilczy Szaniec - tam oczywiście podpięliśmy się pod inną zorganizowaną wycieczkę, aby posłuchać przewodnika. Michał zadał przewodnikowi zasadnicze pytanie ;) - ile ton żelbetu zużyto na budowę tych wszystkich bunkrów?? Na co usłyszał - a kto by to tam liczył ;))

Pojechaliśmy też odwiedzić koleżankę Michała na Mazurach. Po tych odwiedzinach zostało hasło”tango żurawi”


 Byliśmy w Mikołajkach i szukając wieży widokowej zabłądziliśmy w lesie:)



Dalej dojechaliśmy do mojej ciotki, która w Rozogach (w okolice Szczytna) spędzała wakacje w domku po babci. Zatrzymaliśmy się na kilka dni. Rozstaliśmy się też z Gizmem - musiał wracać bo robił pomiary do pracy dyplomowej.

My za to pojechaliśmy sobie na Śniardwy - na Szeroki Ostrów. Po drodze zgubiłam gdzieś okulary ale nie chciało nam się wracać i stwierdziliśmy, że poszukamy w drodze powrotnej.Dzikie pole namiotowe na półwyspie wbijającym się w środek jeziora, widok przepiękny i niesamowicie czysta woda. Na polu żadnych sanitariatów a jednak widać było, że niektórzy spędzają tam całe wakacje. Wróciliśmy w to miejsce jeszcze wiele razy w późniejszych latach. :)


Z Szerokiego Ostrowa z powrotem do Rozóg. Po drodze staraliśmy się znaleźć moje okulary i ku mojemu zdumieniu znaleźliśmy je na ścieżce w lesie. Szkoda tylko, że wcześniej jakieś auto musiało po nich przejechać bo nie za wiele z nich zostało.




Po kilku dniach pobytu w Rozogach i spędzaniu czasu na zbieraniu grzybów nastąpił niestety powrót do domu pociągiem z Olsztyna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz