piątek, 27 lipca 2012

Transalpem w Bałkany 2012

14 lipca wróciliśmy z wyprawy w Bałkany. Było tak fajnie, że nadal nie możemy pogodzić się z powrotem do domu.

Żadnych sponsorów, żadnych "gadżetów" (poza telefonami i gpsem) i żadnych sprecyzowanych planów.
Wiedzieliśmy tylko, że chcemy jechać w Bałkany, że mamy na to trzy tygodnie i będzie to około 5000 km. Na taki dystans i czas stworzyliśmy wstępną mapkę, z której z resztą nie dużo zostało ;).
Pojechaliśmy z w myśli: co będzie to będzie, a dokładną trasę ustalaliśmy każdego dnia na bieżąco...

Efektem tego przejechaliśmy ok 6,5 tyś kilometrów i byliśmy w 13 krajach (wyłączając z tego Polskę). Przebyliśmy trasę zgodnie z poniższym obrazkiem:


Zapraszamy do poczytania relacji i obejrzenia zdjęć z wyprawy:




Wyjazd zaplanowaliśmy na piątek, zaraz po pracy, w związku z czym wszystkie niezbędne czynności należało wykonać najdalej dzień wcześniej:

Pakowanie ciuchów itp

Obklejanie kufrów i kasków flagą Polski
 Kompletowanie narzędzi dla Trampka


Po niesamowicie długiej nocy i niesamowicie długiej dniówce w pracy, zjedliśmy obiad, pożegnaliśmy się z rodzicami i rozpoczęliśmy wyprawę.


DZIEŃ 2
Kliknij na link, aby zobaczyć trasę:http://www.sports-tracker.com/#/workout/Iwonka/fkdg5q5h6rpsk55i
 
Wstaliśmy w miarę wcześnie, bez pośpiechu załadowaliśmy motocykl i razem z resztą ekipy zjechaliśmy z Rogacza do Wilkowic. Tam się rozdzieliliśmy ekipa na przejażdżkę, a my do Bielska do "Olka" po dętkę bo zaczęło schodzić nam powietrze z tylnego koła.
Nowa dętka kupiona, obok "Olka" był czynny warsztat więc pojechaliśmy wymienić nieszczelną dętkę. Wydawałoby się, że prosta czynność, tylko z niewiadomych przyczyn z nowej dętki powietrze też schodziło. Kilka godzin u mechanika, dętka dalej nieszczelna i właściwie bez poprawy wyruszyliśmy z Bielska po godzinie 15.

Dziękujemy mechanikowi za poświęcony nam z dobrej woli czas (bo pieniążków od nas nie wziął) i za życzenie udanej podróży :)

Ze względu na tak późną porę zmieniliśmy trasę i przejechaliśmy Czechy autostradami. Przed granicą z Austrią złapała nas burza, na szczęście nie zmokliśmy i bez większych przeszkód dostaliśmy do Austrii. Jak to jest, że gdy tylko wjedzie się do Austrii od razu krajobraz wydaje się ładniejszy, domy ładniejsze i ludzie bardziej życzliwi i uśmiechnięci?

Pełni podziwu dla tego kraju, po krótkich poszukiwaniach, znaleźliśmy miejsce na nocleg w pobliżu miejscowości Oberplank. Tam przy rozkładaniu namiotu towarzyszyła nam niezliczona ilość świetlików i niestety, jak się później okazało, kleszczy.



DZIEŃ 3
Kliknij na link, aby zobaczyć trasę:http://www.sports-tracker.com/#/workout/Iwonka/8gsrr1qlnlei1rao 

 Dzień zaczął się przyjemnie, słoneczna pogoda, ciekawa droga wzdłuż rzeki Kamp, później wzdłuż Dunaju no i perspektywa, że dziś przejedziemy Hochalpenstrasse. To wszystko napawało nas entuzjazmem do jazdy, ale nie pomagało na śpiocha Iwonki, więc musieliśmy się często zatrzymywać.

 W południe zaczął się skwar i w naszych "cudownych" czarnych ciuchach nie dawało się wytrzymać. 

Gdy byliśmy już u podnóża naszego celu, nagle zrobiło się zimno i pochmurnie, a kolor nadchodzących chmur świadczył o tym, że musimy się spieszyć. 


Tym sposobem po całodziennej jeździe w upale, wjechaliśmy na upragnione Hochalpenstrasse, gdzie złapała nas burza. Lać zaczęło, gdy byliśmy na szczycie.

Chcieliśmy zjechać by móc się gdzieś schronić, ale gdy piorun uderzył w skałę niesamowicie blisko nas, stwierdziliśmy, że dalej nie jedziemy. Przeczekaliśmy deszcz, popodziwialiśmy tęcze i cali mokrzy zjechaliśmy na dół na pole namiotowe.



DZIEŃ 4

Tym razem obudził nas deszcz, lało całą noc, lało rano, było zimno i niefajnie a prognozy najlepsze nie były. Jedyne wyjście jakie mieliśmy, to zwinąć wszystko w deszczu i w deszczu wyruszyć na południe.

To była dobra decyzja, zaraz gdy wyjechaliśmy z gór zrobiło się słonecznie i ciepło.

Dojechaliśmy do Włoch i zobaczyliśmy jezioro Lago Del Predil. Było dla naszych oczu tak piękne, że mieliśmy ochotę rozbić nad nim namiot i zostać tam przez 3 tyg. Zrozumieliśmy jednak, że długa droga przed nami i że nie jedno tak piękne miejsce zobaczymy.

Zaraz za jeziorem zaczynała się Słowenia, piękny kraj, porządek, bardzo ładne i wysokie góry. Jechaliśmy wzdłuż rzeki Soca, której kolor był wręcz niesamowity. 

Jedyny mankament to praktycznie brak sklepów, pomijając już to, że w niedzielę jest wszystko zamknięte i wszyscy stołują się w restauracjach.

Tego dnia oczywiście znów wieczorem złapała nas burza i znów przemoczyliśmy wszystko co mieliśmy na sobie.




DZIEŃ 5

Dzień, w którym pierwszy raz zobaczyliśmy Adriatyk. 
Najpierw we Włoszech, już tutaj czystość wody zrobiła na nas wrażenie. Niestety widok "niesmacznych", prawie nagich, opalających się na chodnikach ciał pozbawił nas chęci wskoczenia do wody.

W Chorwacji zaskoczyła nas jakość dróg i tuneli. Prawie jak austriackie, a rozjazdy w tunelach naprawdę robią wrażenie - to nie przejazd pod Spodkiem ;)

Niestety miasta takie jak Rijeka są zaś całkiem podobne do ukraińskiej Odessy. "Z wierzchu" ładne, ale głębiej syf.

Magistrala wzdłuż wybrzeża nie ma sobie równych. Tą drogą każdy motocyklista powinien się przejechać. 

Dziki dla naszych oczu krajobraz, same skały, jakieś małe krzaczki, żadnych drzew i niebieskie morze. Tylko gdzie tu rozbić namiot?
Znaleźliśmy w końcu camping i czym prędzej wskoczyliśmy do wody. Okropnie słonej i zimnej wody :)
Była tak słona, że zostawiała białe ślady na skórze i włosach. Krystaliczność tej wody była nie do opisania.



DZIEŃ 6
 Kliknij na link, aby zobaczyć trasę: http://www.sports-tracker.com/#/workout/Iwonka/9qjk3d2q5sgdtb0e

Cały dzień drogą wzdłuż wybrzeża. Nie było wcale nudno:) Wręcz przeciwnie, gdy się jedzie taką trasą nawet 40 stopniowy upał i rażące słońce nie przeszkadza.

Tego dnia postanowiliśmy spać nad jeziorem Vransko, które znajduje się ok kilometra od wybrzeża. Woda jak można się było spodziewać - słodka i krystalicznie czysta, ale ciepła :)




DZIEŃ 7
 Kliknij na link, aby zobaczyć trasę: http://www.sports-tracker.com/#/workout/Iwonka/elmkococ4l7tem0l

Kierowaliśmy się do Parku Narodowego Krka (wiele osób mówiło nam, że dużo ładniejszy niż jeziora plitvickie), gdzie mieliśmy oglądać słynne wodospady itp. Zamknęli nam drogę, od strony którą mieliśmy dojechać. Zrobiliśmy więc kółeczko i dotarliśmy. Na miejscu strażnik parkowy poinformował nas, że możemy wjazd za 95 kun. A my w swoich zasobach łącznie 150. No cóż, nie spodziewaliśmy się aż takiej sumy (tego już nam nikt nie powiedział). Kartą nie można było płacić, więc zniesmaczeni wróciliśmy na naszą magistralę. 

Szkoda, bo nie dość, że nie zrealizowaliśmy tego co sobie zaplanowaliśmy, to jeszcze przegapiliśmy okazję pogadania z motocyklistami z Krakowa, którzy, jak widać, mieli po 95 kun każdy ;).

Trzeba było to sobie wynagrodzić, więc popłynęliśmy, przez 2,5 godziny, promem na wyspę Korcula.  W morzu widać było pływające ryby, na delfiny się jednak nie załapaliśmy ;)

Wyjechaliśmy z portu i przejechaliśmy całą wyspę. Minęły nas dwa samochody na dystans ok 40 km.
 Na końcu Korculi rozbiliśmy, na dziko namiot, na "tarasach". 

Takiej ciszy jak tam, nigdzie wcześniej nie słyszeliśmy.

Na wyspie o wiele mniej ludzi, czyściej, ciszej... warto, na prawdę warto...
Jeśli ktoś się wybiera do Chorwacji to polecamy właśnie wyspy.



DZIEŃ 8

Zaczęliśmy od powrotu do portu tą samą trasą jaką tu dotarliśmy i płynęliśmy promem, tym razem tylko 15 min, na półwysep Peljesac. Stamtąd z powrotem na magistrale i przez Dubrovnik do Czarnogóry.

Przed granicą z Czarnogórą spotkaliśmy trzech polskich "sponsorowanych" motocyklistów, którzy jechali w przeciwną stronę. Pogadaliśmy chwilę, koledzy przestrzegali nas przed Albanią, udzielili kilku rad, pochwalili się swoją stronką i zrobili fotki. Niestety w swoich relacjach nie pochwalili się tym spotkaniem.

W Czarnogórze dotarliśmy, przez Kotor, do miejscowości Budva. Obrzydlistwo, ogromy betonowy kurort, mnóstwo ludzi, brudno i nie przyjemnie. Dwie godziny szukaliśmy pola namiotowego. Takiego, na którym moglibyśmy przenocować, bo wszędzie syf i biegające, wychudzone brudne psy. 

Dotarliśmy aż do wysokości wyspy świętego Franciszka - nie ma w niej również nic pięknego... Może za wysokie progi ;) 

Na polu spotkaliśmy Polaków z Warszawy, im też się Budva nie podobała i rano wracali do Chorwacji. z resztą komu by się podobało na polu z dziurami w ziemi zamiast ubikacji i prysznicami z zimną wodą zupełnie na powietrzu. Może to było pole dla nudystów :)

Ogólnie, tego wieczora byliśmy zdegustowani Czarnogórą i chcieliśmy z niej jak najszybciej wyjechać. Na szczęście tego nie zrobiliśmy :)




DZIEŃ 9
  Kliknij na link, aby zobaczyć trasę: http://www.sports-tracker.com/#/workout/Iwonka/82f66dcfu4r6orbg

Piękny dzień, tego dnia Czarnogóra pokazała nam jaka jest naprawdę. A jest dzika i przepiękna.

Pierwszym celem był Park Narodowy Lovćen ze swoim słynnym widokiem na zatokę kotorską i mauzoleum. Jechaliśmy trochę nietypową drogą bo nie wiedzieliśmy jak się tam dostać i wierzcie lub nie ale mauzoleum nie znaleźliśmy ;) Przegapiliśmy widocznie jakąś drogę.
Tak czy siak, widoki nieprzeciętne. Panorama na Kotor warta zobaczenia na żywo. Nie często ma się okazję widzieć wysokość 0 m npm będąc na 1600 m npm.

Zjeżdżaliśmy do Kotoru równie słynnymi winklami, które po 5 zrobiły się nudne. Na szczęście na każdym było napisane ile zostało do końca :)

Z Kotoru wyjeżdżaliśmy na północ, trochę nietypową drogą wytyczoną na podstawie ilości zakrętów. Nie był to dobry pomysł ponieważ droga stara, dziurawa, wąska, dwukierunkowa, nad przepaścią i bez barierek ochronnych. Później okazało się, że nie był to jakiś ewenement na skalę czarnogórską.

Jechaliśmy zobaczyć kanion Pivy. Wysokie góry, i turkusowa rzeka, droga wzdłuż rzeki, tunel za tunelem. Kolejne miejsca, które na prawdę warto zobaczyć.

Tą trasę przebywaliśmy z nowymi znajomymi. Dołączyli do nas Dimitar i Wiktoria z Bułgarii. Wspólnie z kanionu Pivy pojechaliśmy w góry Durmitor. Co tu dużo mówić, piękne góry. Zupelnie inne niż Alpy na Hochalpenstrasse, niż góry w Słowenii. Ale było tam chyba ładniej, bardziej dziko i mniej ludzi. Przede wszystkim wysoko, dzięki czemu w końcu chłodniej.


Rozbiliśmy wspólnie z nowymi znajomymi namioty na wysokości 1900 m npm. Do późna dyskutowaliśmy (chyba we wszystkich językach świata :P) o podróżach i fajnych miejscach.





DZIEŃ 10
Kliknij na link, aby zobaczyć trasę: http://www.sports-tracker.com/#/workout/Iwonka/364hb660q2iaark4

Wstaliśmy wcześnie, ale po wyjściu z namiotu nie mogliśmy przestać się uśmiechać, góry Durmitor w porannym słoneczku były jeszcze ładniejsze. Pozbieraliśmy się szybko i wspólnie z Dimitarem i Wiktorią pojechaliśmy do miejscowości Zabljak na śniadanie i dalej na kanion Tary. Tam pożegnaliśmy się z Bułgarami i pojechaliśmy znów tylko we dwójkę w stronę jeziora Szkoderskiego.

Upał był nieziemski, a wiatr, zamiast chłodzić, parzył...

Trasa od południowej strony jeziora polecana była na forum TCP.  Gdybyśmy wiedzieli jak wygląda, to byśmy się zastanawiali czy tam jechać. Nie zmienia to faktu, że było fajnie i nie żałujemy, że tam byliśmy. troszkę adrenaliny każdemu dobrze zrobi :). Chyba, że ktoś ma lęk wysokości ;)

 Nie robiliśmy zdjęć bo nie było gdzie się zatrzymać, a z motoru się nie dało, bo trzeba się było trzymać dwoma rękami i mieć nadzieję, że za zakrętem nie będzie żadnego auta.

Wieczorem byliśmy znów na wybrzeżu w miejscowości Ulcinj i potwierdziła sie nasza teza, że czarnogórskie wybrzeża są ohydne. Woda też już była o wiele mniej czysta i o wiele cieplejsza.




DZIEŃ 11
niestety tylko początek bo zawiesił się tel.

Po dobrze przespanej nocy ruszyliśmy do Albanii. Pierwszy plan był taki, że jedziemy do polecanej przez Bułgarów miejscowości i tam nocujemy. Podobno fajnie, tanio i przyjemnie. bunkry na plaży i te sprawy.

Znów było tak gorąco. Jedynym ratunkiem było polewanie się wodą na na stacjach benzynowych.

Po przejechaniu granicy i przypadkowym zboczeniu z trasy odechciało nam się spędzać nocleg w tym kraju.
Jest co najmniej dziwnie. Nędza i luksus koło siebie. Ogromne wille otoczone slamsami. Śmieci. Ogromne ilości pustych nowo wybudowanych bloków stojących bez żadnego ładu, składu... O planie zagospodarowania przestrzennego czy warunkach zabudowy raczej tam nikt nie słyszał... o drogach nie warto już wspominać... kończą się w niespodziewanych miejscach i nagle ląduje się na szutrze. Za to nie brak stacji benzynowych, jedna za drugą... tylko nie da się płacić kartą... a o kantor też nie łatwo... Jak już znaleźliśmy stację, na której mogliśmy zapłacić kartą to nasz oszukali ;)...  Totalna abstrakcja i dziadki na osiołkach na autostradzie...
Przejechaliśmy tranzytem, nie schodząc praktycznie z trampka bo się baliśmy :P

Zaraz za granicą z Macedonią na pierwszej stacji benzynowej poczuliśmy, że znów jesteśmy w cywilizacji. Nawet dzieci potrafiły płynnie po angielsku rozmawiać (aż nam było wstyd, że my nie ;))

Pojechaliśmy nad jezioro Ohryd do miejscowości Kalishta na pole campingowe Rino.

Ohryd? Jak wszystko inne do tej pory (po za Albanią), piękny i czysty.




DZIEŃ 12
Kliknij na link, aby zobaczyć trasę: http://www.sports-tracker.com/#/workout/Iwonka/8edp60010a6bnv6b 

Miało być krótko i lajtowo, z jeziora Ohryd  na jezioro Prespa, przez góry i odpoczynek.

Trasa bardzo atrakcyjna, znów serpentynki i widoki z góry na jeziora. 
No i znów nie mogliśmy znaleźć pola, które se na mapie wybraliśmy na nocleg.W końcu trafiliśmy na wyglądający jak kiedyś u nas zakładowy ośrodek wczasowy. Wszystko fajne, tanio, elegancja restauracja, ale węzły sanitarne na Kozubniku są lepsze :) Strach się bać ;)

Mimo tego polecamy to miejsce (jeśli nie ma presji na prysznice), to tak jakby się cofnąć w czasie i jechać na wczasy z huty czy kopalni.



DZIEŃ 13



Zaraz za wyjazdem z cudownego ośrodka, zauważyliśmy na drodze żółwia próbującego przejść przez drogę. Pomogliśmy mu w tym troszkę a i przy okazji zdjęcia mu porobiliśmy :)
Pojechaliśmy do Grecji. Widoki ładne, znów coś innego, ale jakoś się nam tam nie podobało. Było też drogo. 
Dotarliśmy nad morze i wskoczyliśmy do wody, która miała temperaturę naszego ciała. Żadnego orzeźwienia. 
Na plaży rozbiliśmy namiot, wypiliśmy greckie wino i poszliśmy spać.


DZIEŃ 14

Obudził nas znowu nieziemski upał. Postanowiliśmy dojechać tego dnia nad Morze Czarne w Bułgarii.
dystans do pokonania i temperatura powietrza zmusiły nas aby pokonać możliwie jak najwięcej km autostradą. Autostrady akurat mieli fajne.

Jadąc cały dzień w upale dotarliśmy w końcu do Bułgarii, gdzie jedząc obiad postanowiliśmy, że będziemy jechać całą noc, aż do najbardziej na północ wysuniętej miejscowości nad morzem - Durankulak, gdzie zrobimy sobie dwa dni odpoczynku.

Tak właśnie zrobiliśmy. Całą Bułgarię, wzdłuż wybrzeża, przez Burgas, Warnę itp przebyliśmy nocą. Na miejscu byliśmy ok godziny 4.




DZIEŃ 15 i 16
 
O 4 nad ranem na kempingu nikt nas nie przywitał. Nawet cieć udawał, że nie widzi motocykla jeżdżącego w kółko po ośrodku. Olaliśmy więc sprawę, rozbiliśmy namiot, wykąpaliśmy się i poszliśmy spać

Wstaliśmy przed południem i od tego czasu przez dwa dni nie robiliśmy nic oprócz kąpieli w morzu, jedzenia, spacerowania i picia Zagorki.

Bardzo fajne miejsce, mało ludzi, czysta i piaszczysta plaża, restauracja z dobrym jedzeniem.




DZIEŃ 17
 Kliknij na link, aby zobaczyć trasę: http://www.sports-tracker.com/#/workout/Iwonka/nbi01em38dv9nbes

Koniec laby. Jedziemy do Rumunii.

Bułgaria od północy wygląda tak: z lewej strony słoneczniki, z drugiej kukurydza lub na odwrót. Taki widok mieliśmy przez wiele, wiele kilometrów. Prawie jak w Mołdawii.

Za granicą, w Rumunii też całkiem podobnie Mołdawii. Pierwsze odczucia były mieszane. Raz nam się podobało, raz było okropnie. Najgorsze były tabory cyganów. A najfajniejsze to, że w końcu normalne drzewa były dookoła ;)

 Im dalej na północ tym więcej było wrażeń pozytywnych.

Dotarliśmy na szosę Transfogarską. Po tych wszystkich górach i serpentynach na wstępie nie robiła na nas wrażenia. Jedzie się serpentynami, praktycznie na tej samej wysokości przez 60 km drogą, którą porastają drzewa. Tylko kierowcy mogą czuć frajdę. Plecaczki muszą walczyć ze snem ;)

Zaczęło się ściemniać, więc postanowiliśmy przenocować przed zakazem wjazdu po zmroku ;)
Dzięki temu poznaliśmy prawdziwych Rumunów, którzy też tam nocowali. Okazali się bardzo mili, sympatyczni i pomocni.


 

DZIEŃ 18

Kliknij na link, aby zobaczyć trasę: http://www.sports-tracker.com/#/workout/Iwonka/79pd7esuu8obpgt1

Dokładne rejestrowanie tras szlag trafił, bo ładowarka w Macedonii się zepsuła, a teraz nie było gdzie ładować. Ale nie o tym...

Za radą "tubylców" rano wjechaliśmy na szczyt Transfogarskiej, zjechaliśmy i znów się na nią wspięliśmy wracając tą samą drogą, aby przyjemniej dojechać do drugiego celu dnia. Celem na dziś oprócz Transfogarskiej była Transalpina.

Potwierdzamy to co mówią wszyscy. Każdy motocyklista powinien pojechać do Rumunii i te dwie trasy przebyć. Zakochaliśmy się w tych górach i w tych drogach. Zarówno Transfogarska jak i Transalpina są w sobie wyjątkowe, każda inna, ale obydwie fantastyczne. Cieszymy się, że nie wybieraliśmy, czy ta czy ta. Bo obojętnie co byśmy wybrali, to żałowalibyśmy tej drugiej. TRZEBA PRZEJECHAĆ OBYDWIE!!

Na szycie Transalpiny spotkaliśmy kolegów spod Kalisza. Posiedzieliśmy więc chwilę razem, zjedliśmy jakiś kapusniak z mamałygą i papryczką udzieliliśmy sobie wzajemnie rad i wskazówek (jechaliśmy w przeciwne strony).

Mieliśmy ochotę dzisiaj wyspać się w łóżeczku.
Tak też zrobiliśmy, zjeżdżając już z gór w końcu znaleźliśmy sensowny pensjonat i za 15 euro spaliśmy w warunkach lepszych niż w niejednym hotelu w Polsce.



DZIEŃ 19

Teraz już właściwie zaczął się powrót do domu. Jeszcze daleko, ale tak strasznie blisko. Atrakcją na dziś był 40 kilometrowy przejazd przez góry szutrem.
Teraz to już nic trudnego, nic strasznego. To tylko przyjemność. Nawet przeganiające konie, nie bojące się motoru nas zbytnio nie wystraszyły.

Ostatni nocleg w Rumunii nas zaskoczył. Za 10 euro spaliśmy na przedziwnym polu namiotowym. Było na nim wszystko co trzeba, nic nie obrzydzało, wszystko było ok, nawet basen był. Nie znaleźliśmy nic na co moglibyśmy tam ponarzekać. Camping Eldorado.





DZIEŃ 20

Jeszcze bliżej domu. Ciorba na śniadanie, kupno pamiątkowej rumuńskiej bluzki i w drogę. Na Ukrainę...
Cały dzień w drodze. Bez atrakcji. Przypomniało nam się tylko jak wyglądają drogi na Ukrainie. Po przejechaniu tylu krajów stwierdzamy, że one na prawdę są wyjątkowe.

Wieczorem pojechaliśmy na jakąś wieś, na pole namiotowe zaznaczone na mapie. Oczywiście o czymś takim jak kemping nikt tam nie słyszał. Wkurzeni pojechaliśmy trasą na Słowację. Przed granicą wydaliśmy wszystkie niepotrzebnie zakupione Chrywny i postaliśmy sobie przez 2 godz na granicy.
Zrobiło się ciemno. Na Słowacji jechaliśmy prosto nad jezioro Zemplinska Sirava z nadzieją baru na polu z zimnym piwem i spokojnej nocy. Nie było ani jednego ani drugiego.



DZIEŃ 21
O godzinie 5 rano obudziła nas wichura jakiej jeszcze nigdy w namiocie nie przeżyliśmy. Targało namiotem na wszystkie strony, zaczęliśmy się obawiać że Trampek się przewróci na namiot, że kijki z namiotu się połamią, albo że zaraz odfruniemy z całym namiotem na środek jeziora.  

Gdy wiatr ustał, zaczęła się burza i zaczęło lać. Plany z objechaniem Tatr od strony słowackiej legły w gruzach. Zastanawialiśmy się co robić bo prognozy nie były najlepsze. Jedziemy do domu?

Postanowiliśmy, że jedziemy w Bieszczady... jedziemy do Komańczy. W końcu to nieco ponad 60 km zatem jedziemy do Listonosza!

Po drodze się rozpogodziło. Gdy po 3 tygodniach wjechaliśmy do Polski uznaliśmy, że Beskid Niski jest równie piękny jak zagraniczne góry, które mieliśmy okazje oglądać.

W schronisku u Marka (Listonosza) odpoczywaliśmy do samego wieczora.
Wieczorem sympatyczna zabawa z graniem na djembach





DZIEŃ 22
Co tu dużo gadać, dzień sielanki... krótka przejażdżka, kąpiel w rzece (na łokciu), pyszne pierożki i pyszne placki ze Smolnika.
Wieczór podobny do poprzedniego.



DZIEŃ 23

Dzień najgorszy z możliwych - powrót do domu.... blehh




PEŁNA GALERIA ZDJĘĆ:



Podsumowując - była to niesamowita przygoda.
 Zobaczyliśmy wiele nowych dla nas rzeczy, miejsc, krajobrazów... Wszystko wydawało się obce, dziwne, ale jednak wszystko miało swój wyjątkowy i niepowtarzalny urok.
Najbardziej zaskoczyła nas Rumunia i było to zaskoczenie pozytywne. Gdyby nie cyganie byłby to najfajniejszy kraj środkowej Europy... Zniechęciła nas Albania i czarnogórskie wybrzeże...

Konkluzja z wyprawy - NALEŻY UCIEKAĆ ZE ŚLĄSKA!!! Szkoda życia...


5 komentarzy:

  1. No świetna wyprawa! Kawał Europy zjeździliście :) Jak tam Trampek się zachowywał? My zrobiliśmy niecałe 5 tyś. km na wypadzie do Rumunii i jedynie regularnie wołał o benzynę :) Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  2. No gratuluje wyprawy ! Super :)
    Ja już za dwa tygodnie ruszam, może mniej obszerniej, ale mam nadzieje, że równie ciekawie :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Bathory - nio to tak jak nasz :)... Na Transfogarskiej zapiekł nam sie tylni hamulec, ale gdy ostygł było już ok:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Moto-globtroterka - pewnie będzie równie ciekawie. Życzymy powodzenia!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zazdroszczę odwagi, przygód i wspomnień do końca życia!

    OdpowiedzUsuń