sobota, 7 sierpnia 2010

Sierpień 2010 Spływ Słupią dzień 1 i 2

Dwa tygodnie urlopu.
Wypadałoby zrobić coś nowego. 
Rafał wpadł na idealny pomysł dla kogoś takiego jak ja, kto nie potrafi pływać - spływ kajakiem Słupią do morza. 
Ja byłam przerażona, kajakiem wcześniej pływałam po Chechle, po Solinie i po jeziorze Żur na koloniach ;) 
Długo mnie namawiał, ale ja wiedziałam, że jeśli wymyślił taki pomysł to znaczy, że to przemyślał i mogę mu zaufać. No i się w końcu zgodziłam.

Znaleźliśmy firmę wypożyczającą kajaki nadające się na spływy takimi rzekami jak Słupia - e-kajaki - Słupia, na niektórych odcinkach (Rynna Sulęczyńska) ma charakter górski. Mieliśmy kajak Prijon Cruiser II. Jak dla mnie był ogromy.
Pojechaliśmy zatem do Bytowa by tam wynająć kajak i zacząć naszą przygodę.
Gdy dotarliśmy do Bytowa okazało się, że nasz sprzęt jeszcze nie dotarł więc poproszono nas o przyjście za jakiś czas, zwiedziliśmy sobie w tym czasie miasto. Popołudniu zostawiliśmy Matizka i rowerki w Bytowie i pojechaliśmy od razu w miejsce wodowania - nad jezioro Gowidlino.
W drodze z kajakiem nad jezioro, gość który nas zawoził zapytał się jakie mamy doświadczenia w spływach kajakowych. Gdy usłyszał, że pierwszy raz spływamy troszkę się przeraził i załatwił nam szybki fachowy instruktaż (równolegle do nas spływała zorganizowana wycieczka z przewozem bagaży i instruktorem). Instruktor uważał, że jeśli pierwszy raz spływamy i w dodatku mamy zamiar płynąć od samego początku i chcemy zaliczać Rynnę Sulęczyńską to będzie to nasza przygoda życia.
Dobrze, że nie wiedział, że Iwonka nie potrafi pływać :)
Nad brzegiem jeziora rozbiliśmy namiot i teoretycznie się wyspaliśmy. Rano rozpoczęliśmy spływ:

Dzień 2 (pierwszy dzień spływu).

Standardowo pada deszcz :)
Ubieramy się w nasze wdzianka kajakowe i wypływamy. Na początku jest spokojnie bo zaczynamy od jeziora, gdyby nie lało byłoby całkiem przyjemnie:) Trudniej jest znaleźć miejsce wypływu Słupi z jeziora. Gdy w końcu znaleźliśmy ja miałam dość na dzień dobry, przedrzeć się przez pierwszy odcinek na rzece to nie było nic przyjemnego - wąsko i straszne zarośla. Właściwie tak, jakby płynąć rowem melioracyjnym przepływającym przez jakieś krzaki. Nawet nie jesteśmy pewni czy dobrze płyniemy.
Na szczęście nie trwa to zbyt długo, rzeka szybko nieco się poszerza i krzaki przestają ściągać nam czapki z głów. Zrobiło się przyjemnie. Zaczynamy podziwiać widoki. Wpływamy do jeziora Węgorzyno. Na jego końcu przestaje być przyjemnie. Pierwsza przeszkoda - most w Sulęczynie (widać to na filmie z dnia 1 i 2).




Stoimy przed tym mostem chyba 40 minut zastanawiając się czy przepłynąć czy przenieść kajak. Na moście stoją przechodnie i nabijając się z nas na przemian mówią abyśmy płynęli albo żebyśmy nie płynęli bo to niebezpieczne. No ale przenosić nam się nie chce więc czekamy aż się wszystkim znudzi patrzenie na nas i spływamy bez świadków aby uniknąć kompromitacji :)

Na przekór wychodzi nam wzorowo :)

Nie ma czasu na radość ze zwycięstwa bo przed nami Rynna Sulęczyńska. Po pierwszej udanej akcji na moście jesteśmy w pełni doświadczonymi kajakarzami i nie boimy się żadnej rynny. Nie taka rynna straszna jak ją opisują ;). Kajaka nam nie wywraca, do wody nas nie wrzuca - kto by się tam jej bał. Trochę tylko wbija nas w mur i blokuje między murem a kamieniem. Wyciągamy kajak i trochę mokrzy płyniemy dalej szczęśliwi, że ją pokonaliśmy.

Dalej już nie ma wyjścia nie przepłyniemy przez próg, kajak trzeba przenieść. Wysiadamy z naszego okrętu i targamy go na ląd. Ale coś tu nie gra, nie dajemy rady z uniesieniem ani przeciągnięciem go. Ciężki jak cholera. Chcemy wyciągnąć z komory bagażowej coś do jedzenia bo chyba jesteśmy za słabi na przenoszenie kajaka. Otwieramy komorę, a tam bo samą górę woda. Bagaże całkowicie zanurzone w wodzie. Rynna jednak nam pokazała co potrafi i w momencie zaklinowania przy murze musiała nam górą napływać woda do środka.

Już wiemy czemu kajak był taki ciężki. Wylewamy z kajaka wodę i ubolewając nad zmokniętymi śpiworami (wojskowe pokrowce nie są jednak w 100% szczelne) szukamy najbliższego pola namiotowego.
Docieramy do Kajlandii i tam rozbijamy namiot i staramy się wysuszyć śpiwory. Jednak jest za późno i musimy spędzić noc bez nich. Na polu spotykamy też ekipę zaczynającą spływ razem z nami w Gowidlinie. Ciężka noc bez śpiworków.

Opis kolejnych dni w następnych postach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz